Nick Harbaruk - Polak z Penguins, bał się myszy, ale nie rywali

Jak wielki głód towarzyszy nam w kontekście występów Polaków w NHL, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Historie dotyczące Mariusza Czerkawskiego, czy Krzysztofa Oliwy opowiadane były już setki razy i analizowane na wszelkie możliwe sposoby. Okazuje się, że na długo przed 14 stycznia 2001 roku, kiedy The Polish Hammer zawitał do Miasta Stali, w Pingwinach występował inny nasz rodak z krwi i kości, a mianowicie Mikołaj Harbaruk.

Napisał historię Pingwinów


Dwa pierwsze sezonu Penguins w NHL zakończyły się fiaskiem, czyli brakiem awansu do play-offów. Wszystko zmieniło się w 1970 roku, w czasie debiutanckiej kampanii pod wodzą Reda Kelly’ego, przybyłego z Los Angeles Kings.

Jednym z elementów nowego krajobrazu Pingwinów w tej edycji był również Harbaruk, który stawiał swoje pierwsze kroki w najlepszej lidze świata. Mikołaj, bo tak brzmiało jego imię przed zmianą na lepiej brzmiące Nick, urodził się w czasie II wojny światowej w Drohiczynie, położonym na terenie obecnego województwa podlaskiego. Za ocean wyjechał wraz z rodzicami w wieku zaledwie pięciu lat, a ich ziemią obiecaną okazała się Kanada, gdzie poznał takie słowo jak hokej i zasmakował tej pięknej gry.

Wracając do debiutu Pingwinów w play-offach, warto wspomnieć, że polski skrzydłowy zapisał się w dziejach tego klubu jako pierwszy strzelec zwycięskiej bramki w fazie pucharowej. 8 kwietnia 1970 roku, Harbaruk w trzeciej tercji spotkania z Oakland Seals zamknął konto snajperskie swojej drużyny, dla której debiut w najlepszej ósemce ligi zakończył się triumfem 2:1.

Polak został bohaterem dnia w Civic Arena, gdzie zasiadło ponad osiem tysięcy kibiców, a burmistrz Pittsburgha ogłosił oficjalnie, iż jest to „Pittsburgh Penguins Day”. Pingwiny wygrały pomimo, iż w strzałach lepsi okazali się goście (38-36). Trafienie Harbaruka nie należało to pięknych. Po postu jakim szczęśliwym zrządzeniem losu udało mu się wcisnąć krążek za linię bramkową w zamieszaniu powstałym przed „świątynią” Gary’ego Smitha. Golkiper Fok miał pretensje do sędziów, którzy jego zdaniem nie interweniowali w sytuacji, gdy Glen Sather ewidentnie utrudniał jego pracę.

Trener Fred Glover grzmiał na łamach lokalnej „Oakland Tribune”, że bramka została zdobyta w sposób nieprawidłowy, a Sather specjalnie przeszkadzał jego ostatniej instancji. Smith obarczał winą za całe zło również naszego rodaka. Powiedział, że Harbaruk go przewrócił i trzymał, pytał retorycznie „Cóż mogłem zrobić w takiej sytuacji?” Gola nazwał „obrzydliwym”, dodając, że Harbaruk wręcz zajął jego bramkę.

Nazajutrz Pingwiny znów okazały się lepsze, a Smith dalej utyskiwał na łamach prasy. Tym razem mecz zakończył się wynikiem 3:1, choć to goście objęli prowadzenie po golu w przewadze Gary’ego Jarretta. Harbaruk był tym, który po zmianie stron doprowadził do wyrównania mocny strzałem z dystansu. Polak dał sygnał do zatopienia Fok. Po 41 sekundach od jego trafienia wynik spotkania był już zamknięty, a Seals nie zdołali się podnieść.

Nadszedł czas przenosin rywalizacji do Oakland, gdzie nadzieje miejscowych były mocno rozbudzone. Nikt nie wierzył, że ich pupile na swoim terenie nie znajdą sposobu na ekipę z Pittsburgha. W tym przekonaniu dość szybko utwierdził ich Earl Ingarfield, no ale tym, który sprowadził na ziemię blisko dziewięciotysięczny tłum okazał się oczywiście chłopak z Podlasia. Harbaruk wyrównał na 1:1 w drugiej tercji, a goście wygrali spotkanie 5:2. Seria zakończyła się wygraną Pingwinów do zera, z decydującym trafieniem w dogrywce innego rookie, Michela Brière’a,  któremu poświęciliśmy oddzielny tekst na naszym portalu.

Przygoda Penguins z ich pierwszymi play-offami zakończyła się w półfinale, gdzie polegli 2-4 St. Louis Blues. Była to seria pełna nieczystych zagrań i walki wszystkimi możliwymi sposobami. Polak o decydującym meczu powiedział „Rywale grali brudny hokej, ale my sami często tak robimy, więc nie możemy mieć pretensji. Przynajmniej wiedzą, że muszą nas szanować”. Harbaruk w klubowej klasyfikacji strzeleckiej play-offów z trzema trafieniami uległ tylko Brière’owi, który zgromadził pięć goli.

Wstydliwy problem Mikołaja

Pan Mikołaj odszedł 10 marca 2011 roku w wieku 67 lat, przegrywając z nowotworem kości. Pamięć o nim jest wciąż żywa, a wiele ciekawych historii o jego osobie przekazała córka, Kim Salmon.

Ojca zapamiętała jako człowieka upartego w dążeniach do celu. Taki charakter kształtował się w nim od najmłodszych lat. Mając zaledwie osiem wiosen z uporem maniaka godzinami jeździł na jednym z odkrytych lodowisk w okolicach York Mills. Poruszał się w zasadzie tylko tyłem, a powodem tego bądź co bądź specyficznego kierunku, była chęć jak najszybszego wyeliminowania pewnej słabości. „Ojciec strasznie wstydził się, że nie umie jeździć do tyłu, dlatego też ćwiczył ten element do upadłego’ wspomina Salmon.

Nieustępliwy charakter zaprowadził go aż do NHL, a następnie do WHA. W obu ligach występował w roli defensywnie usposobionego prawoskrzydłowego. Innym sukcesem jego życia była bohaterska walka z chorobą. Zanim dopadł go rak kości, ćwierć wieku wcześniej zdiagnozowano u niego nowotwór żołądka. Harbaruk nie poddał się, wyszedł z tego, choć utracił trzy czwarte swojego organu.

Polski nie pamiętał, bowiem wraz z rodzicami i dwójką rodzeństwa opuścili Drohiczyn, gdy miał niespełna pół roku. Skierowali się do nazistowskich Niemiec, gdzie przeżyli pięć lat. Jego ojciec pracował w tym czasie w fabryce mundurów. Rodzina wystraszyła się wizji życia w państwie, które przegrało wojnę, stąd też podjęli decyzję o ucieczce aż do Kanady.

Salmon wspomina, iż jej przodkowie za Wielką Wodą nie znali absolutnie nikogo. Życie zaczynali tam od zera. Jej dziadek, a ojciec Mikołaja, zatrudnił się na farmie we wschodniej części kraju. Z czasem przedostali się w okolice Toronto, a tam panowały świetne warunki do zapoznania się hokejem.

Nick był na tyle dobry, że wzbudził zainteresowanie legendarnej drużyny Marlboros, będącej juniorskim zapleczem słynnych Maple Leafs. Po czterech sezonach w jej szeregach przeniósł się szczebel wyżej. Został zawodnikiem Tulsa Oilers, czyli filii Klonowych Liści w CPHL. W czasie pobytu w "papierosowej marce" zdołał zaliczyć nawet epizod w zawodowym hokeju. W drugim sezonie wypożyczono go na jedno spotkanie do AHL, gdzie wspomógł ekipę Pittsburgh Hornets.

Podryw na szwy


W przedostatnim roku występów w Marlboros, Harbaruk pomógł ekipie Jima Gregory’ego, późniejszego GM-a Maple Leafs, sięgnąć po Puchar Memoriałowy, czyli najwyższe trofeum w juniorskim hokeju kanadyjskim.

O jego wszechstronności i talencie świadczy fakt, iż równocześnie trenował futbol, występując w rozgrywkach uniwersyteckich jako quarterback York Mills Collegiate Institute. Kiedy minęły lata juniorskie oddał się hokejowi w całości, zostając dalej w systemie szkolenia Klonowych Liści. Miejsce na rozwój talentu znalazł w Tulsa Oilers w ich debiutanckim sezonie w lidze CPHL.

Trzeba od razu nadmienić, że Harbaruk nigdy nie dostąpił zaszczytu występu w bluzie Maple Leafs, a w całej organizacji z Toronto najwyżej doszedł do Rochester Americans, czyli bezpośredniego zaplecza pierwszej drużyny. Klub występował w AHL, gdzie polski skrzydłowy rozegrał symboliczne dwa spotkania w czasie swojej pierwszej kampanii w Nafciarzach z Tulsy.

W Oklahomie spędził pięć sezonów. W tym czasie zdążył należycie zadbać o swoje wykształcenie. Uzyskał tytuł magistra ekonomii na Uniwersytecie Tulsa, a co więcej ułożył życie osobiste, poznając przyszłą żonę Nancy, sekretarkę w firmie U.S. Steel.

Przyszła pani Harbaruk spotkała Mikołaja pewnego wieczoru, gdy nie wyglądał zbyt dobrze. Był właśnie po sparingowym meczu z drużyną Mr. Łokcia, jak nazywano jednego z najlepszych graczy w historii hokeja, Gordiego Howe’a.

„Miał szwy na lewym oku” wspomina Nancy. Zainteresowana tym faktem kobieta zapytała, czym zajmuje się w życiu. Gdy padła odpowiedź, że gra w hokeja rzuciła „A co to jest?” Przyznaje, że nie miała pojęcia o tej dyscyplinie sportu, nie była to kompletnie jej bajka. Do tego zaliczała się do tak zwanych kobiet zajętych. Pan Mikołaj nie przeraził się tym faktem. Udało mu się z czasem przekonać ją swoim urokiem osobistym. Nancy zostawiła  dotychczasowego faceta na rzecz przybysza z Europy. Po kilku latach pobrali się. Doczekali się dwóch córek, wspomnianej już Kim oraz Debry.

Wejście na salony "człowiek od zadań specjalnych"

Nick to prawdziwy uparciuch i wojownik, dlatego też dostał się do NHL, choć nie zdołał uczynić tego w Toronto. Organizacji ze stolicy prowincji Ontario poświęcił dziewięć lat. Kiedy zaczynał w juniorskich Marlboros, Klonowe Liście były po dwóch przegranych finałach, ale w 1962 roku zaczęło się ich trzyletnie panowanie. Harbaruk przyglądał się tym triumfom z perspektywy młodego obiecującego zawodnika grającego w OHA, należącej do najwyższej dywizji kanadyjskiego hokeja w wydaniu nastolatków.

Sezon 1964/65 Maple Leafs zakończyli na rozczarowującym czwartym miejscu fazy zasadniczej, a w półfinale play-off odpadli z Montreal Canadiens, co zakończyło ich sen o pierwszej w dziejach klubu poczwórnej koronie. Powodów było kilka, ale najpoważniejsze z nich to słabe ruchy transferowe, zaawansowany wiek graczy, a także związane z tym kontuzje.

Działacze Klonów wiedzieli, że trzeba dopuścić świeżej krwi. Mieli do dyspozycji zarówno hokeistów Rochester Americans, jak i Tulsa Oilers. Młodą gwiazdą Nafciarzy był wtedy Mike Walton. W ekipie grającej na co dzień w CPHL ustąpił jedynie 11 lat starszemu, Tomowi McCarthy’emu. „Young star” organizacji z Toronto postanowił zrezygnować z ostatniego roku gry w juniorach i pojawił się w Tulsie, przybywając tam w duecie z Harbarukiem.

Mikołaj na koniec sezonu był w klasyfikacji klubowej tuż za nim z dorobkiem 70 punktów za 27 goli i 43 asysty. W play-offach wraz z Waltonem oraz Jarrettem należeli do najskuteczniejszych zawodników Oilers, mając na koncie po 13 „oczek”. Stało się jasne, że zarówno na Polaka, jak i faworyzowanego Waltona przyszła pora, aby wejść na salony NHL.

Okazja ku temu była idealna, zważając na problemy z wiekowymi gwiazdami Maple Leafs. Cóż, finał tej historii jest taki, że Walton został włączony do składu Klonów, a rok starszy Harbaruk kolejne cztery kampanie spędził w Tulsie uparcie czekając na sygnał z Toronto. Można rzec, że prawie pogrzebał tym ruchem swoją karierę, gdyż był tak zdeterminowany, aby znaleźć się w Klonowych Liściach, iż odrzucił nawet konkretną propozycję jednego z klubów AHL.

Co ciekawe, 29 marca 1965 roku, czyli ostatniego dnia regular season, prasę obiegła wiadomość, że skaut Detroit Red Wings, Jimmy Skinner jawnie przyznał, iż jego zdaniem Harbaruk jest bardziej perspektywicznym i lepszym prospektem niż faworyzowany Walton. Widać ta opinia nie zrobiła na działaczach z Toronto wielkiego wrażenia.

Było jednak jasne, że koledzy Waltona z formacji, czyli polski wojownik oraz Andre Champagne powinni lada chwila również zawitać w progi NHL. Szczególnie Harbaruk, o którym mówiło się, iż wygląda imponująco. Dosyć dobrze zbudowany (183 cm, 86 kg), silny skrzydłowy nie unikający walki o krążek w narożnikach lodowiska, charakteryzujący się twardym stylem gry. Jego 27 goli u boku Waltona, który był pierwszoplanową postacią tej linii, robiło wrażenie.

Oto fragment spotkania Oilers z tamtego pamiętnego sezonu 1964/65 w ich nowo otwartej Tulsa Assembly Center. Przeciwnikami byli St. Paul Rangers, a dla lepszego rozeznania w temacie warto podać z jakimi numerami występują bohaterowie, o których mowa wyżej: Walton (9), Champagne (11), Harbaruk (10), McCarthy (14).

Harbaruk nie załamał się brakiem szansy, którą zamierzał otrzymać od Maple Leafs. Dalej robił swoje w lidze CPHL w barwach Nafciarzy, dla których rozegrał 330 spotkań, zdobywając 226 punktów. Ligowi rywale wiedzieli kim jest ten jegomość, gdyż często musieli znosić zadawany im ból, o czym świadczy 431 minut spędzonych na ławce kar w ciągu pięciu sezonów.

O jego istnieniu przypomnieli sobie w 1969 roku działacze z Pittsburgha, którzy bądźmy szczerzy, nie liczyli na jakieś wybitne osiągnięcia punktowe Polaka, ale szukali twardziela, który pomoże zaprowadzić porządek na tafli, a dodatkowo coś od czasu do czasu dorzuci do dorobku drużyny. Harbaruk przed dołączeniem do tej ekipy zdołał jeszcze zaliczyć trzymeczowy epizod w Vancouver Canucks, którzy wtedy rywalizowali w WHL. Trzeba przyznać, że ta krótka przygoda z Orkami wypadła całkiem nieźle, bowiem skończyła się golem i asystą. Okazało się zatem, iż uwolnienie się spod praw zawodniczych należących do Maple Leafs, przekazanych Canucks, było przepustką do świata wielkiego hokeja.

Pozycja polskiego skrzydłowego w Pingwinach była stabilna i mocna. Dość powiedzieć, że w czasie czterech sezonów tam spędzonych rozegrał aż 308 spotkań. Tylko w debiutanckiej dla siebie kampanii w NHL opuścił cztery mecze i to była pełna lista jego absencji. Nie był jedynie facetem od pacyfikowania rywali. O tym świadczy na przykład to, iż po tragicznym wypadku Brière’a, ich rewelacyjnego rookie z sezonu 1969/70, w kolejnej kampanii został ustawiony w jednej linii z pierwszoroczniakiem Gregiem Polisem, a ten mając na przeciwległej flance pomoc w postaci polskiego twardziela, do końca 1970 roku zdołał zadać 10 trafień i być najlepszym strzelcem zespołu.

Harbaruk był czołowym zawodnikiem Pens w obronie osłabień, ale pojawiał się również na lodzie w czasie przewag. Formacje specjalne to było coś co lubił, zresztą tak samo, jak i zajmowanie się najlepszymi hokeistami w szeregach rywali.

Szczurza trauma


Mający na swoim koncie, jako zawodnik, osiem Pucharów Stanleya, Kelly, pełniący obowiązki trenera Pingwinów w czasach gry Harbaruka dla tego klubu, powiedział o nim „Nick był cichym i dobrym facetem, kumplem z drużyny. Nigdy nie miałem z nim żadnych problemów. Miał prawdziwą klasę”.

Ta część osobowości Polaka objawiła się gdy drużyna przy okazji wyjazdu na mecz do Montrealu poszła odwiedzić leżącego w tamtejszym szpitalu Brière’a, którego stan był fatalny, a niedługo potem zmarł. Nie wszyscy z zawodników Penguins odważyli się stanąć oko w oko ze swoim kolegą, który uległ potwornemu wypadkowi samochodowemu. Bali się tego spotkania, woleli zapamiętać go takim jakim był w jedynym jego sezonie w NHL. Harbaruk stawił czoła wyzwaniu i postanowił zmierzyć się z przykrą rzeczywistością.

Jeżeli jednak z tego tekstu rodzi się wizerunek totalnego twardziela, zarówno w aspekcie fizycznym, jak i psychicznym, to historię należy nieco naprostować i wyjawić pewien fakt o zabarwieniu humorystycznym. Pan Mikołaj, który odważnie rachował kości rywalom, a na ławkach kar NHL spędził 273 minuty, panicznie bał się myszy i szczurów.

Ciekawą historię z nim związaną opisał Ken Carson, trener przygotowania fizycznego w Pingwinach i jedyny Kanadyjczyk, który uczestniczył w Meczach Gwiazd NHL i bejsbolowej MLB. W obu wydarzeniach wziął udział w charakterze członka sztabu szkoleniowego.

W swojej książce „From Hockey to Baseball: I kept them in stitches” opisuje, że Harbaruk był do tego stopnia strachliwy, iż potrafił podskakiwać jak pasikonik na widok wrzucanych mu pod drzwiami od prysznica rolek po taśmach, zanim zorientował się, że to nie żaden gryzoń, tylko kawałek tektury, czy plastiku. Carson przypomniał również prawdziwe spotkanie Polaka ze szczurem. Do przykrego dla niego zdarzenia doszło w Bostonie, kiedy nieproszony gość przebiegł wzdłuż ławki rezerwowych Penguins. Harbaruk wystrzelił jak z procy i w jednej sekundzie zameldował się po drugiej stronie bandy, czyli na lodzie, gdzie właśnie toczyła się gra, a zespoły miały dostateczną ilość zawodników. Reakcja sędziego Billa Fridaya była natychmiastowa. Goście dostali karę za zbyt dużą ilość graczy na lodzie. Mikołaj próbował znaleźć zrozumienie u arbitra, ale ten tylko dziwnie popatrzył się na niego i rzekł „Nie ma żadnego powodu, dla którego mógłbyś się obawiać szczura. Marsz na ławkę kar”.

Kelly opisując jego styl gry, chwalił to w jaki sposób napierał na rywali, wymuszając ich błędy. Stwierdził, że skuteczność nie była jego mocną stroną, ale odpowiednie zajmowanie się przeciwnikami to wręcz domena Polaka. „Mogłeś być pewny, że uprzykrzy życie Bobby’emu Hullowi, czy też innemu topowemu strzelcowi drużyny przeciwnej” oznajmił szkoleniowiec Pingwinów.

Ligowy magister


Życie w Pittsburghu nie było jednak usłane różami. Harbaruk nie miał tam wysokiego kontraktu, a poza tym liczył chyba na więcej w kwestii samego czasu gry. Efektem była jego prośba o wystawienie na listę transferową. 4 października 1973 trafił do St. Louis Blues w wymianie za bramkarza Boba Johnsona. W Nutkach zarabiał więcej niż w Pensylwanii. Ponadto był częściej na lodzie niż miało to miejsce w ekipie z Miasta Stali.

W kampanii spędzonej w klubie z Missouri rozegrał tylko 56 spotkań. To najsłabszy wynik Polaka, który nie przywykł do opuszczania meczów. Przełożyło się to również na najmniejszy dorobek punktowy ze wszystkich jego kampanii w NHL. Uzbierał zaledwie 19 „oczek” i był to jedyny raz, kiedy nie przekroczył bariery 20 punktów. Ten sezon był też wyjątkowy z innego powodu. W Pittsburghu Harbaruk zawsze miał więcej spędzonych minut na ławce kar niż zdobytych „oczek”. W St. Louis nastąpiła odmiana, gdyż przymusowo odpoczywał przez zaledwie 16 minut.

Pan Mikołaj nie był jakimś pozbawionym mózgu zabijaką, który poprzez mocno obitą głowę miał problem ze złożeniem kilku słów razem, tak aby powstało z tego sensowne zdanie. Nic bardziej mylnego. Nasz rodak w momencie pojawienia się w NHL był zaledwie jednym z czterech graczy posiadających wykształcenie uniwersyteckie.

Lider z Polski


Harbaruk lubił kluby, które dopiero co wkraczały na ligowe podwórka. Dołączył do Tulsa Oilers w ich debiutanckiej kampanii w CPHL, do Pingwinów przybył po zaledwie ich dwóch sezonach istnienia, a w 1974 roku podjął decyzję o opuszczeniu NHL i przenosinach do Indianapolis Racers, którzy byli całkowicie nową organizacją. Występowali w WHA, a ich najsłynniejszym zawodnikiem był Wayne Gretzky, który zaliczył tam zaledwie osiem spotkań w debiutanckiej dla siebie kampanii w Edmonton Oilers.Niestety nasz rodak nie miał przyjemności grania wspólnie z legendą hokeja. Panowie można rzec minęli się w drzwiach.

Racers skusili się na Polaka, poszukując kogoś doświadczonego, kto potrafiłby pokierować tworzącym się kolektywem. Harbaruk mógł być zadowolony, gdyż działacze z Indianapolis odpowiednio wynagrodzili nabytek wprost z ligi NHL. „Nick dostał w WHA trzy razy więcej pieniędzy. Wielu wtedy pchało się do tej ligi, bo można było sporo zarobić” tłumaczy żona zawodnika.

Polak w wieku 31 lat został zatem liderem zespołu, co znajdowało swoje odzwierciedlenie w zdobyczach punktowych. W każdej z dwóch pełnych kampanii w Racers miał na koncie powyżej 40 „oczek”, co klasyfikowało go wśród najskuteczniejszych graczy tego zespołu.

W trzecim sezonie, a zarazem ostatnim w karierze, czyli 1976/77 znacznie częściej pojawiał się w ekipie Oklahoma City Blazers z ligi CHL niż w ekipie z Indianapolis, w której wystąpił 27 razy w fazie zasadniczej i sześciokrotnie w play-offach. Choć nie odgrywał już wtedy dominującej roli w klubie, to 30 marca w czasie wyjazdowego meczu w Toronto, gdzie Racers pokonali Toros 3:1, w drugiej tercji zaliczył zwycięską bramkę. Była to symboliczna chwila, bowiem stolica prowincji Ontario została na zawsze jego niezdobytą twierdzą z uwagi na fakt, iż nigdy nie dane mu było zagrać dla Maple Leafs.

W WHA w tamtym czasie był również inny zawodnik o polskich korzeniach. To Jan Miszuk, urodzony w Nalibokach, obecnie należących do Białorusi, ale w czasach II Rzeczypospolitej wchodzących w skład Polski. Harbaruk ze swoim rodakiem rywalizował również w NHL.

Trenerski dominator


Toronto było tym miejscem, do którego Mikołaja jakoś dziwnie ciągnęło. Po zawieszeniu łyżew na haku powrócił do miasta i zamieszkał wraz z rodziną przy Birchmount Road, a następnie przy Huntingwood Drive.

Od hokeja nie odszedł, bowiem podjął pracę trenerską na poziomie uniwersyteckim. Prowadził samodzielnie przez siedem lat zespół Seneca College. Przybył tam w 1977 roku w charakterze asystenta szkoleniowca i od razu pomógł doprowadzić drużynę do pierwszego mistrzostwa prowincji od ponad dekady. W 1980 roku objął posadę head coacha i na dzień dobry zakończył sezon regularny z wynikiem 16-0. Był prawdziwym dominatorem. Jego bilans to 118 zwycięstw i tylko 28 porażek, w tym trzy zakończone wywalczeniem punktu. Trzykrotnie sięgał ze swoimi podopiecznymi po mistrzostwo Ontario Colleges Athletic Association, a w finałach ogólnokrajowych zdobył srebrny i dwa brązowe medale.

O jego zespole mówiło się, iż cechuje go twardość gry i wysoka dyscyplina. W uznaniu zasług w 2005 roku stowarzyszenie Ontario Colleges Athletic Association przyjęło Harbaruka w poczet swojej Galerii Sław.

Autor: Dawid Antczak, nhlw.pl.

Komentarze

POLECANY ARTYKUŁ
Zobacz film dokumentalny "Pittsburgh is our home"
Film przygotowany specjalne z okazji 50-lecia istnienia klubu.