Pingwinie podsumowanie sezonu 2015/2016

Cóż to był za rok. Emocje opadły, offseason w pełni, a więc przyszedł czas ostatecznych podsumowań ubiegłej kampanii. Jak zapamiętamy ten rok? Oczywiście jako ogromny sukces w postaci czwartego Pucharu Stanleya w historii drużyny. Ale nie był to sezon usłany różami. Sukces ten rodził się w ogromnych bólach i stworzył kolejną piękną sportową historię. Historię, o której nie zapomnimy już nigdy. 

W zasadzie rok ten bardzo przypominał sezon 2008/2009 kiedy to po raz trzeci sięgnęliśmy po najcenniejsze hokejowe trofeum. Sytuacja wówczas jednak była nieco inna. Przede wszystkim Pingwiny do sezonu startowały jaki runner up finału w 2008 roku. Poza tym nie można było wtedy mówić o prime time takich zawodników jak Crosby, Małkin czy Letang bowiem byli oni wówczas niemal juniorami. 

Od 2009 roku czas płynął, a kolejnego pucharu w Pittsburghu szukać na próżno. Były sezony lepsze i gorsze. Były sezony, w których Pingwiny dominowały w sezonie zasadniczym, a potem notowały play-offowy blamaż. Gdy w 2013 roku Pens byli już w Finale Konferencji tam zanotowali bolesny blamaż i otrzymali sweepa od Boston Bruins. Tak czas płynął, a wraz z nim szczytowy okres formy naszych gwiazd.

Lato 2015 przyniosło kolejną dawkę optymizmu do naszego zespołu. Wszystko za sprawą transferu Phila Kessela. "Trójgłowy potwór powrócił" - mówili kibice nawiązując do czasów gry Jordana Staala w Pens. Wszystko zapowiadało się fantastycznie, ale początek sezonu zasadniczego boleśnie sprowadził nas na ziemię. 

Pierwsze trzy miesiące sezonu zasadniczego to fatalna gra Pingwinów. W pewnym momencie byliśmy nawet bardzo bliscy sięgnięcia dna w Konferencji Wschodniej. Zamiast o szacowaniu szans Penguins na zdobycie Pucharu Stanleya z Philem Kesselem w składzie mówiono tylko o "końcu" Sidneya Crosby'ego, który po prostu nie przypominał siebie. Sam Kessel nie mógł się odnaleźć. U boku słabego Crosby'ego nie szło mu zbyt dobrze, przesunięty do linii Małkina grał lepiej, ale wciąż nie było to to czego moglibyśmy oczekiwać. Obecny trener Penguins, Mike Johnston kompletnie nie miał pomysłu na grę. Mówiono nawet, że zawodnicy w wyniku frustracji przestali go słuchać, a Crosby wdał się w konflikt z Małkinem. 

Jakby problemów było mało na początku grudnia dotarła do nas kolejna fatalna wiadomość. Pascal Dupuis ostatecznie przegrał walkę ze swoim zdrowiem i musiał odejść na hokejową emeryturę. Stracony zawodnik z top six niemal w połowie sezonu zasadniczego, wobec tak fatalnej gry drużyny - to była istna tragedia.

Wszystko zaczęło się zmieniać 12 grudnia kiedy to Jim Rutherford postanowił zwolnić Johnstona i od razu na trenera głównego zespołu mianował Mike'a Sullivana. Sullivan został zatrudniony przez Rutherforda w lecie jako trener Wilkes-Barre/Scranton Penguins. Tam radził sobie na początku sezonu wyśmienicie, ale raczej nieliczny spodziewali się takiego sukcesu Sullivana w Pittsburghu. Pierwsze dni pracy Mike'a wcale nie były proste - Crosby ciągle zawodził, drużyna punktowała słabo. Punktem przełomowym były jednak święta Bożego Narodzenia. 

Crosby na ostatnim meczu przed przerwą świąteczną zasiadł w press boxie i to był punkt zwrotny całego sezonu. Po świętach powrócił stary Sid, a wraz z nim zaczął powoli działać system Sullivana. Po Nowym Roku Pingwiny rozpoczęły pogoń za czołówką wpierw własnej dywizji, a potem konferencji. Dodatkowo Rutheford zaczął rotować składem. Odesłał do Chicago Scuderiego i w zamian pozyskał Trevora Deley. Prawdziwym hitem był jednak styczniowy transfer Carla Hagelina za Davida Perrona z Anaheim Ducks. Hagelin, który kompletnie nie mógł odnaleźć się w Ducks otrzymał szansę na "nowe życie" w Pittsburghu, której nie zawahał się wykorzystać.

Pingwiny postawiły tym samym na szybkość. Szybkość była kluczem do zwycięstwa. "Penguins hockey - fast and furious" - mówił trener Sullivan. Od stycznia do końca sezonu zasadniczego Pingwiny stały się najlepszą drużyną w lidze. Punktowały najwięcej, strzelały w końcu dużo bramek, a gwiazdy w końcu grały na poziomie. Wtedy kibice, nieco jeszcze nieśmiało, zaczęli wspominać scenariusz z 2009 roku kiedy to Dan Bylsma także został zatrudniony w środku sezonu, a potem doprowadził drużynę do pucharu. 

Fakty były jednak takie, że w ostatnich dniach sezonu zasadniczego Pingwiny poważnie zaczęły zostać rozważane jako faworyt do zdobycia Pucharu Stanleya. Pingwiny ostatecznie zajęły drugie miejsce w swojej konferencji, tylko dlatego, że strata do Capitals, którzy grali kapitalnie na początku sezonu była zbyt duża. Dodatkowo w obliczu kontuzji Małkina została napisana kolejna świetna hokejowa historia czyli linia HBK. Bonino przesunięty w miejsce Małkina do Hagelina i Kessela był strzałem w dziesiątkę. Stworzona została w ten sposób chyba najpopularniejsza formacja ofensywna ostatnich lat w NHL. Tym samym Penguins posiadali cztery linie i każda z nich mogła odwrócić losy spotkania. Nie sposób nie przypomnieć w tym miejscu o świetnym wejściu zawodników z farmy takich jak Sheary, Rust czy Kuhnhackl - oni też dołożyli swoje do zespołu. 

Początek play-offów to stare obawy o blamaż zespołu w rozgrywkach posezonowych. To jednak nie były już te Pingwiny. Sullivan całkowicie odmienił zespół po bezpłciowym stylu Johnstona i wypaleniu Bylsmy. Niemniej jednak obawy były ogromne. Powód? Kontuzje. Do serii z New York Rangers startowaliśmy bez Marca-Andre Fleury oraz bez Matta Murraya. Ten drugi jednak na szczęście szybko się wykurował i ostatecznie  wygraliśmy serię z Rangers 4-1. Potem przyszedł czas na rywalizację z Capitals, uważanych przez wielu za murowanych faworytów do Pucharu Stanleya. Washington jednak wiele nie zdziałał i Pens wygrali serię 4-2. Najcięższy był Finał Konferencji z Tampa Bay Lightning wygrany 4-3 po powrocie ze stanu 2-3. Finał to już historia jednego aktora, którym była pingwinia drużyna. San Jose Sharks kompletnie nie mieli pomysłu na powstrzymanie naszej drużyny i takim sposobem sięgnęliśmy po upragnione trofeum.

Bohaterem play-offów został Matt Murray, który zdetronizował Marca-Andre Fleury'ego i w obliczu expansion draft diametralnie podważył jego pozycję w zespole. Inni bohaterowie to rzecz jasna linia HBK, leadership Sidneya Crosby czy nasi młodziacy z afiliacji - Shaery i Rust. Cały ten sezon to istna droga z piekła do hokejowego nieba. Po zdobyciu Pucharu Stanleya presja ciążąca takich zawodników jak Crosby i Małkin będzie znacznie mniejsza. Do przyszłego sezonu przystąpimy niemal w niezmienionym składzie. Obrona trofeum? Czemu nie. Z pewnością nas na to stać! 

Komentarze

POLECANY ARTYKUŁ
Zobacz film dokumentalny "Pittsburgh is our home"
Film przygotowany specjalne z okazji 50-lecia istnienia klubu.