Dziękuję Ci, Pittsburghu!

Przedstawiamy tłumaczenie tekstu z The Players Tribune, w którym to Marc-Andre Fleury osobiście dziękuje Pingwinom za wszystkie lata spędzone w klubie. Tłumaczenie zostało zapożyczone z zaprzyjaźnionego serwisu NHLw.PL. Zapraszamy do lektury!

---

Wszystko zaczęło się w Nashville, 14 lat temu.

Trochę to teraz ironiczne.

Draft w 2003 odbywał się w Bridgestone Arena. Jako osiemnastolatek z Quebecu miałem tylko nadzieję, że na jakimś etapie usłyszę moje imię. Pittsburgh miał wybierać trzeci, ale w ostatniej chwili zamienił się z Florydą, by mieć pierwszeństwo. Słyszałem pogłoski, że pójdę do którejś z drużyn na początku, ale nie chciało mi się w to wierzyć, dopóki nie usłyszałem Craiga Patricka wywołującego moje imię.

Pittsburgh. Cieszyłbym się też z każdego innego miejsca, ale wybrał mnie właśnie Pittsburgh. Co za szczęście. Dostałem szansę, by być może zagrać z Mario Lemieux, by grać dla drużyny, która w latach 1991-92 wygrała dwa Puchary Stanleya pod rząd. Dostałem szansę zagrać w NHL.

Następne 14 lat przerosło moje najśmielsze marzenia.

Nawet określenie “słodko-gorzkie” nie jest wystarczająco dobrym opisem ostatnich tygodni. Gdy awansowaliśmy do finałów o Puchar Stanleya, dobrze wiedziałem, że mój czas w drużynie Penguins dobiega końca. Kocham grać, kocham hokeja i wszystko z nim związane. Zakładanie maski, nurkowanie za krążkiem i zatrzymywanie go, intensywność meczy, to 

uczucie, że jest się przydatnym. Żałuję, że nie mogłem stać w bramce podczas mojego ostatniego meczu jako Pingwin. Ale po raz kolejny podnieśliśmy Puchar, a to było warte wszystkich poświęceń. Czułem się dumny – dumny z moich kolegów z drużyny za to, że walczyli z kontuzjami, za to, ile pokazali siły charakteru, i za to, że wygrali dwa lata z rzędu. Jestem wdzięczny, że mogłem dołożyć się do tego sukcesu w pierwszych rundach playoffów. Czuję się też szczęśliwy, że gdy ostatni raz stałem na lodzie w barwach Penguins, było to z Pucharem Stanleya w rękach. To był niezwykle wzruszający moment.

14 lat. Prawie połowa mojego życia. Pamiętam mój pierwszy obóz treningowy we wrześniu 2003 jakby to było wczoraj. Byłem strasznie zestresowany. Zostałem wybrany w drafcie jako pierwszy, więc dużo ode mnie oczekiwano, a ja nie chciałem nikogo zawieść. Po prostu starałem się najlepiej jak umiałem i próbowałem zostawić po sobie jak najlepsze wrażenie. Ale stanięcie na obozie treningowym twarzą w twarz z Mario Lemieux jest, lekko mówiąc, trochę onieśmielające.

WSZYSCY ZNAJĄ GO JAKO LE MAGNIFIQUE, LEGENDĘ HOKEJA. UWIELBIAŁEM GO OGLĄDAĆ, GDY DORASTAŁEM. PAMIĘTAM PIERWSZY RAZ, GDY UDAŁO MI SIĘ OBRONIĆ STRZAŁ MARIO NA TRENINGU. TO BYŁA ZWYKŁA ROZGRZEWKA. ALE WIERZCIE MI, ZACHOWAŁEM TEN KRĄŻEK – WCIĄŻ MAM GO W DOMU.

Mario jest dla mnie wzorem – z jego lojalnością wobec drużyny, zaangażowaniem w lokalną społeczność, z jego postawą i tym, jak wraz ze swoją żoną Nathalie wychowali czwórkę świetnych, skromnych dzieciaków. Na zawsze pozostanę im wdzięczny za wsparcie, które okazali mi przez lata.

Pierwszy mecz w Igloo grałem 10 października 2003 przeciwko Los Angeles Kings. Moje marzenie zaczęło się spełniać. Możliwe, że byłem trochę za bardzo podekscytowany. Tak bardzo, że, cóż... zapomniałem czegoś. Gdy wszyscy szykowaliśmy się do wyjścia z szatni, skierowałem się w stronę lodowiska, przybiłem żółwika z kilkoma chłopakami (w tym z Markiem Bergevinem i Mario), po czym zorientowałem się, że zapomniałem kija.

GŁUPIO MI BYŁO PRZEJŚĆ Z POWROTEM OBOK WSZYSTKICH KUMPLI Z DRUŻYNY, WRACAJĄC PO NIEGO. MARIO ZAŚMIAŁ SIĘ, GDY GO MIJAŁEM, I POWIEDZIAŁ: „JESZCZE CI SIĘ DZISIAJ PRZYDA”.

No i miał rację. Wpuściłem pierwszy strzał w meczu, pierwszy strzał, z którym zmierzyłem się w NHL. Nie o tym marzyłem. Ale na szczęście potem było już tylko lepiej. Udało mi się zatrzymać Ziggy’ego Palffy – którego oglądałem jako młody chłopak – w starciu 1 na 1. Potem obroniłem rzut karny i ukończyłem mecz wpuszczając tylko 2 bramki z 48. Przegraliśmy, ale ten wieczór pozostanie jednym z moich najlepszych wspomnień w Pittsburghu.

Nawet tej pierwszej nocy fani skandowali „Fleu-ry, Fleu-ry”. Trzymali plakaty z napisami „Witaj w domu”. Nie mogłem w to uwierzyć. Energia, jaką mi to dało, jest naprawdę nie do opisania. To było niesamowite uczucie, i uwierzcie mi, ono się nigdy nie przeje. Fani z Pittsburgha byli dla mnie cudowni od samego początku.

To niezwykłe szczęście, gdy hokeista ma szansę grać dla jednej drużyny prawie 14 lat. Nie zawsze jednak było tak wspaniale. Ciężko było tyle przegrywać przez te kilka pierwszych sezonów. Ale potem dołączył do nas Geno. I Sid. A następnie Staal. Zaczęliśmy wygrywać, a Igloo rozkwitało. Zbudowaliśmy ten sukces, wspólnie rozwiązując problemy, jako jedna drużyna. Przegrana z Detroit w finałach w 2008 roku była jedną z cięższych, jakich doświadczyłem w mojej całej karierze. Mieliśmy Puchar w zasięgu ręki, a potem musieliśmy patrzeć, jak Wings świętowali zwycięstwo... Brutalne, ale tego potrzebowaliśmy. Wierzę, że to właśnie ta przegrana pozwoliła nam się przygotować do tego, co miało nadejść.

Siódmy mecz finałów w 2009 roku w Detroit jest bez wątpienia jednym z moich ulubionych wspomnień jako Pingwin. Niesamowicie było patrzeć, jak mój dobry przyjaciel Max Talbot zdobył dla nas dwa ważne gole. No i oczywiście nigdy nie zapomnę tego strzału Lindstroma, który obroniłem w ostatnich sekundach meczu. Przez następne tygodnie dumnie nosiłem wielkiego siniaka po krążku. Na zawsze zapamiętam moich kolegów z drużyny wyskakujących na lód i spieszących ku mnie z szerokimi uśmiechami na ustach. Nie da się ująć w słowa tego, co czuliśmy tego wieczoru, wygrawszy Puchar.


Nie muszę wam pewnie mówić, że kolejne lata pełne były wzlotów i upadków. Ale jest jedna rzecz, która zostanie mi w pamięci na długo po opuszczeniu Pittsburgha – i nawet na długo po tym, jak zakończę karierę – to niesamowite wsparcie, które otrzymałem od fanów.
Jedno z moich najmilszych wspomnień pochodzi tak w ogóle z początku minionego sezonu. Wróciliśmy z wyjazdu i był to pierwszy mecz z powrotem w Pittsburghu, przeciwko Tampa. Ciężko mi się wtedy grało. Od jakiegoś czasu nie broniłem dobrze i czułem się z tym źle. Wszyscy szykowali się do hymnu, a tłum zaczął skandować moje imię. To nie miało sensu. Nie grałem dobrze. Mecz się nawet jeszcze nie zaczął. Ale oni i tak mnie wspierali.

“Fleu-ry, Fleu-ry.”

Może wiedzieli, że nie czułem się najlepiej i że tego właśnie potrzebowałem. Wygraliśmy mecz, a ja wyszedłem z dołka i resztę sezonu grałem bardzo dobrze. To był dla mnie prawdziwy punkt zwrotny, a to wszystko dzięki naszym fanom.

Dziękuję wam więc, fani. Chciałbym umieć ubrać w słowa, jak ogromny wpływ miało na mnie i na moją rodzinę wsparcie, które od was otrzymaliśmy. Staliśmy się prawdziwymi mieszkańcami Pittsburgha. Moja żona skończyła studia na Robert Morris University, moje córki urodziły się w Magee-Womens Hospital (przepraszam, że nasza reklama leciała u was w telewizji ponad rok), a nasz pierwszy dom był w pod miastem, w Moon. Pittsburgh i jego mieszkańcy na zawsze pozostaną w naszych sercach.

Dziękuję właścicielom Penguins: Mario i Ronowi, za ich wsparcie i dążenie do bycia jak najlepszą organizacją, znajdując dla drużyny najlepszych ludzi i najlepszy sprzęt.

Dziękuję całej organizacji, od świetnych menedżerów generalnych, po trenerów, którzy we mnie wierzyli. Dziękuję Gilles'owi Meloche i Mike’owi Balesowi, trenerom bramkarzy, z którymi spędziłem większość kariery i którzy zawsze byli gotowi mi pomóc. Dziękuję personelowi medycznemu, biurowemu i technikom od sprzętu za wspólnie spędzone miłe chwile i za okazaną mi przyjaźń.
Dziękuję moim kolegom z drużyny. Moim przyjaciołom. Nie umiem zbytnio mówić o uczuciach i teraz nie jest mi łatwo. Przez lata patrzyłem, jak przychodzą i odchodzą dobrzy ludzie. To zdecydowanie jeden z najcięższych aspektów tego zawodu – zaprzyjaźnianie się z ludźmi, z którymi trzeba się potem pożegnać. Grałem w Pittsburghu z wieloma świetnymi chłopakami i zdobyłem dobrych przyjaciół.
Dziękuję ci, Sid, za te wszystkie lata. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu, zawsze siedzieliśmy koło siebie w samolocie, za sobą w autobusie i wspólnie jedliśmy posiłki przed wyjazdowymi meczami. Dziękuję za pomoc w trudnych momentach i za twoją przyjaźń. Ciężko się pożegnać. Wiem, że obaj próbowaliśmy tego uniknąć. Jesteś najlepszy. Gdy zmierzymy się następnym razem, bądź gotowy na mój poke check, jak kiedyś w Rimouski.

Duper, Tanger, Geno, Kuni — to dla mnie honor, że dane było nam przejść przez to wszystko razem. Nie mógłbym sobie wybrać lepszej drużyny i przyjaciół.

I na tym poprzestanę. Nie dlatego, że nie mam już komu dziękować ani co powiedzieć – wręcz przeciwnie, o czasie spędzonym jako Pingwin mógłbym chyba mówić bez końca.

Dziękuję wszystkim za wsparcie okazane mi w ostatnich tygodniach. Za wszystkie telefony, wiadomości, zdjęcia, miłe artykuły i filmiki. To niezwykle ważne dla mojej rodziny teraz, gdy szykujemy się, by rozpocząć nowy rozdział w naszym życiu. Wydawać by się mogło, że jeszcze wczoraj byłem dzieciakiem w niebieskim garniturze, który kupił mi na draft mój agent, i w krawacie, którego nie umiałem zawiązać. (W przyszłości dostawałem „kary” za przychodzenie na mecze z nieprawidłowym węzłem.)
A oto ja teraz. Mam żonę, dwójkę dzieci, trzy razy zdobyłem Puchar. Opowiadam o swoich wspomnieniach i żegnam się. To będzie duża zmiana dla moich córek. Uwielbiają machać Terrible Towel i krzyczeć „Dalej, Pens!”.

W zasadzie to gdy widzą logo Penguins, wołają: „Dawaj tato, dawaj!”.

Myślę, że będziemy musieli im wytłumaczyć, że przeprowadzanie się w nowe miejsce gdy jest się małym może być trochę straszne, ale trzeba być dzielnym. Damy sobie radę i znajdziemy nową drogę. A wtedy wystarczy mrugnąć i nagle to dziwne nowe miejsce... przestanie być dziwne i nowe. Może nawet stanie się domem.

Ciągle jeszcze muszę sobie poukładać w głowie wiele rzeczy. To dla mnie honor zostać wybranym przez Golden Knights i już się cieszę na kolejny sezon gry w hokeja, którego kocham. Nie wiem, jak będę się czuł, wchodząc w lutym do PPG Paints Arena jako bramkarz Vegas. Prawdę mówiąc, teraz nawet nie potrafię o tym myśleć. Ale jednego jestem pewien – nie mogę się doczekać, by was znowu wszystkich zobaczyć.

Dziękuję, Pittsburghu. Będę za tobą tęsknił.

Komentarze

POLECANY ARTYKUŁ
Zobacz film dokumentalny "Pittsburgh is our home"
Film przygotowany specjalne z okazji 50-lecia istnienia klubu.