Czas na bój o awans do finału

Stało się. Pingwiny po raz czwarty za czasów ery Sidneya Crosby'ego i po raz pierwszy od 2013 roku zameldowały się w finale Konferencji Wschodniej. Jeśli ktoś powiedziałby nam, że jest to możliwe tym jeszcze w okolicach lutego tego roku to zapewne większość nas uśmiechnęłaby się szeroko. Tym bardziej jakby ktoś wówczas powidział, że Penguins wyeliminują w drugiej ludzie Washington Capitals, którzy byli wtedy nie do zatrzymania. To jednak już przeszłość. Drużyna przeszła transformacje pod batutą Mike'a Sullivana, do całości mogliśmy dodać świetne transfery Jima Rutherforda i ostatecznie tegoroczne play-offy rozpoczynaliśmy jako najgorętsza drużyna w lidze. 

W play-offach nasza gra wygląda nawet jeszcze lepiej niż w końcówce sezonu regularnego co zaprowadziło nas już do finałów Konferencji Wschodniej, w których bądź co bądź będziemy faworytami do gry w finale. Ba, statystycznie rzecz ujmując aktualnie jesteśmy głównymi faworytami do wygrania Pucharu Stanleya, ale uwierzcie - do tego naprawdę jeszcze spora droga. Wpierw skupmy się na serii z Tampa Bay Lightning. Wielu pingwinich kibiców ma wyobrażenie, że to będzie dla Pens najłatwiejsza seria z dotychczasowych rywalizacji. Nic bardziej mylnego - moim zdaniem będzie to najcięższa seria dla podopiecznych Mike'a Sullivana.

Tampa co prawda nie rozegrała fenomenalnego sezonu zasadniczego, grała w powiedzmy sobie... przeciętnej Dywizji Atlantyckiej gdzie zajęła drugą pozycję, a to dało jej dopiero 11. lokatę w kwalifikacji końcowej wszystkich zespołów z NHL. Tego, że sezon zasadniczy nie ma żadnego znaczenia w play-offach nie trzeba chyba mówić. Wystarczy chociażby popatrzeć na Washington Capitals, a nawet na... Pingwiny. 

W sezonie regularnym przegraliśmy wszystkie trzy spotkania z Lightning (w tym jedno po serii rzutów karnych). Wszystkie te mecze były jednak rozgrywane na samym początku ery Mike'a Sullivana kiedy to zespół grał jeszcze niewiele lepiej jak za Mike'a Johnstona. Poza tym patrzcie wyżej - sezon zasadniczy nie ma jakiekolwiek znaczenia...

Wiele w tej serii zależeć będzie zapewne od tego czy Steven Stamkos zdoła się wykurować i wróci do gry. Stammer miał pauzować od jednego do trzech miesięcy. Aktualnie mija nieco ponad miesiąc od jego kontuzji, ale on sam już trenuje z zespołem. Bardzo prawdopodobne jest więc, że gwiazda Lightning wróci do gry w tej serii. Ale czy to takie ważne? Tampa Bay udowodniła już, że potrafi wygrywać bez Stamkosa. Można powiedzieć, że w tym roku miała łatwą drogę do finałów konferencji. Nie sposób się z tym nie zgodzić - Detroit, które powiedzmy sobie szczerze do play-offów weszło rzutem na taśmę i z góry było skazane na porażkę oraz New York Islanders, drużyna niekompletna, grająca bez swojego podstawowego bramkarza i z ostro średnią końcówką sezonu. Wszyscy znamy jednak powiedzenie, że seria serii nie równa. Wydaje się jednak, że pałeczka delikatnie jest po naszej stronie... 

Nie wyobrażam sobie wejścia do rozgrywek Pucharu Stanleya jedynie dzięki grze linii Hagelin - Bonino - Kessel. Sidney Crosby musi się obudzić. Sid miał dobry start play-offów, ale w drugiej rundzie nie zdołał zdobyć żadnej bramki. Wcale nie znaczy to, że grał słabo, ale z pewnością będziemy w tej serii potrzebować jego bramek. Będziemy potrzebować także trafień Jewgienija Małkina, który również w drugiej rundzie grał w kratkę. Cieszy, że w ostatnich meczach z Capitals przebudziło się nasze powerplay. To pozwala nam z nieco większą pewnością spoglądać w przyszłość. 

A co z bramką? Matt Murray musi zacząć serię z Lightning. Historia jaką piszą tegoroczne play-offy w Pittsburghu jest niesamowita. 21-latek w bramce zaprowadza drużynę do finałów konferencji i będzie z nią walczył o jeszcze większe cele. Brzmi trochę zbyt bajecznie, ale takie są fakty. Niektórzy jednak zapominają, że Murray to nie jest bramkarz wyciągnięty z kapelusza. To nie jest postać anonimowa w seniorskim hokeju. Przed rokiem Murray został przecież uznany za najlepszego bramkarza ligi AHL, a w NHL grałby od początku tego sezonu gdyby nie umiejętne wprowadzanie go do świata profesjonalnego hokeja. Cieszy, że klub dał pograć Mattowi na zapleczu przez niemal cały sezon zasadniczy zamiast trzymać go na ławce jako backup Flowera. W taki sposób Murray nie nauczyłby się zupełnie nic. Teraz mówi się nawet, że może wygryźć Flowera z Pens - to jednak z pewnością temat nie na dzisiaj. Ja jednak zastanawiam co się aktualnie dzieje w głowie Fleury'ego i jak przy ewentualnej potrzebie jego występu to wszystko wpłynęłaby na jego grę. Mam jednak nadzieję, że takiej potrzeby w ogóle nie będzie. 

W końcu mamy drużynę z charakterem, w końcu mamy cztery linie, które potrafią obrócić losy każdego meczu i strzelać bramki. Cieszmy się z takiej gry Pingwinów póki możemy. Kto wie czy aktualny skład Pens nie jest silniejszy od tego z 2009 roku. Może i jest, ale do serii z Lightning podejdźmy z chłodnymi głowami.  Utrzymajmy dobrą grę z serii z Capitals, a za około dwa tygodnie będzie mi dane napisać kolejną zapowiedź na nasz portal - tym razem serii finałowej. 

Komentarze

POLECANY ARTYKUŁ
Zobacz film dokumentalny "Pittsburgh is our home"
Film przygotowany specjalne z okazji 50-lecia istnienia klubu.